Strona po¶wiecona Jane Austen
Nie jeste¶ zalogowany.
Akaterine napisa³:
W oryginale Lizzy mówi mniej więcej tak, jak przetłumaczyła pani Małkowska, to drugie za bardzo się nie zgadza. Może pani Trzeciakowskiej za bardzo do kontekstu to nie pasowało, bo trochę dziwne, żeby Lizzy mówiła o swojej miłości do Bingley'a , tyle że w tym momencie była bardzo radosna i nie mogła powstrzymać się od żartów, co może tłumacze umknęło.
Naprawdę?? W oryginale się nie rozeznaje, więc wierzę na słowo. ło mamo... to takie żarty do mnie nie docierają, a to co mam w tłumaczeniu, wystarcza mi za finezyjny dowcip
Dla mnie tłumaczenie pani Przedpełskiej jest świetne, co prawda nie czytałam innego (tylko "Emmę" mam w tłumaczeniu innej pani (nie pamiętam teraz jakiej) i najmniej lubię tę powieść...) ale już tak je zaczytałam, że każda zmiana jest tak ... hm...niewygodna do czytania
Offline
Wielkie dzięki za pomoc. Wreszcie zrozumialam. Jeszcze jedno małe pytanko. Co się mr.Darcy'emu nie podobało w zachowaniu mr. Benneta?? (list do Lizzy po I oświadczynach)
Offline
Mr Bennet popelnil straszne feut pas na balu w Netherfield odciagajac Mary od fortepianu. Chcial corke przed smiesznoscia ocalic, no i rodzine, ale tym samym pokazal, ze nawet jej najblizsi nie maja w cenie jej talentu i tylko 'dolozyl do pieca'.
Offline
a z drugiej strony, tak naprawde w domu Bennetów nikt nie miał w cenie jej talentu. Zreszą nawet Jane nie miała go w cenie i napisała dość wyraźnie, ze pomimo ćwiczeń Mary nie przejawiała większych zdolności.
Może Bennetom byłi wstyd? Przecież gdyby pan Bennet nie odciągnął Mary od fortepianu, Mary grałaby i grała - ona nie miała w sobie ani grama samokrytycyzmu. A przecież Bennetowie nie raz mogli podsłuchać plotki na temat jej "talentu". Może i w jakiś sposób wbrew zasadom dobrego wychowania, ale pan Bennet oszczędził upokorzenia reszcie rodziny (które i tak, jak widać by/ło dość duże)
Offline
Oszczędził dość "brutalnie", a Darcy był surowym sędzią. A może nie doceniał "talentu" Mary?
Offline
Myślę, że nie tylko o to chodzi. Pan Bennet mimo, że był gentlemanem, to miał swoisty styl bycia, który wtedy był uważany za oryginalny. W swoim własnym domu zostawiał wieczorami gości z żoną i córkami, a sam szedł do biblioteki. To o ile się oriętuję, nie było świadectwem ówczenych dobrych manier. Może źle to odczytuję, ale pan Bennet nie zabawiał gości, jak powinien to czynić gospodarz. Sam brał udział w spotkaniach towarzyskich niezwykle rzadko i raczej jego specyficzny dowcip nie był do końca rozumiany przez rozmówców. Dla Darcy'ego, który nie miał z panem Bennetem zbyt dużo do czynienia (poza dzieleniem tego samego pomieszczenia przez kilka godzin), był zdziwaczałym starszym facetem, który nie dba o konwenanse.
Offline
ale założę się, ze po bliższym poznaniu - cenił teścia właśnie za te cechy.
Offline
Mnie też się tak zawsze wydawało. W końcu kochał Lizzy za inteligencję, a po mamuśce to jej nie odziedziczyła
Offline
Ale po mamusce odziedziczyla mowienie tego co mysli (w sposob odziedziczony po tatusiu). Ach te geny
Offline
Pan Bennet potrafił w tęsknocie za świętym spokojem powiedziec córkom żeby "się wynosiły" z jego biblioteki więc...maniery nietypowe posiadał, to fakt.
Offline
Ale zyjemy w czasach, gdy maniery mniej znacza A pan Bennet jest po prostu inteligentnym, sympatycznym czlowiekiem.
Offline
Rosenblaetter napisa³:
Pan Bennet potrafił w tęsknocie za świętym spokojem powiedziec córkom żeby "się wynosiły" z jego biblioteki więc...maniery nietypowe posiadał, to fakt.
to bardzo milo z jego strony, ze dziewczeta mialy wogole do tej biblioteki wstep
Offline
ewa napisa³:
Ale po mamusce odziedziczyla mowienie tego co mysli (w sposob odziedziczony po tatusiu). Ach te geny
Po mmamusi? Po tatusiu raczej. Potrafiła mówić to co myśli w sposób grzeczny i często ironiczny, tego od mamusi nauczyc sie nie mogła.
Offline
W ostatnich Wysokich Obcasach, reportaż (właściwie to chyba felieton) o Annie Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, tłumaczce powieści JA i autorce książki o siostrach Bronte.
http://www.gazetawyborcza.pl/1,81388,4295478.html
Zabawny, ale o książkach nic
Offline
Tak, ubiegłaś mnie. Nie chciało mi się całości przepisywać, więc czekałem aż się na stronie ukaże.
Na szczęście wszystkiego nie umieścili w sieci, więc mogłem się wykazać, patrz nowy news.
Offline
Szczerze powiedziawszy -bardziej mnie zainteresował, niż gdyby było o książkach. Można i traktować jako podstawowe informacje, ale mnie dużo bardziej zainteresowało życie tłumaczki, niż informacje o ksiązkach.
W końcu to ona jest bohaterką artykułu.
Dzieki Vasco - dla mnie bomba
Offline
"...tłumaczenie Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, ostatnio wydane przez Prószyński i S-ka w serii Literatura Światowa (na okładce martwa natura w pomarańczowo-brązowej tonacji)" <--- Ja mam te. Choc mam dopiero 13 lat przeczytałam je juz chyba z 3 razy ;PP
Hmmm. Nigdy nie czytałam innych 'tłumaczeń'. Tylko tą, którą mam w domu.
Offline
Czy zauważyliście jakieś błędy w tłumaczeniach?
Osobiście zdziwiły mnie "szpilki" w kwestii pani Bennet, gdy Lizzy powiadamia o zaręczynach (nie wiem, czy pamiętam dokładnie) - "jakie stroje, jakie powozy, jakie szpilki(?)" w tłumaczeniu p. Trzeciakowskiej.
Sprawdziłem w e-booku i jest to "pin-money" czyli rodzaj kieszonkowego - jak piszą w słowniku:
"pin money \pin money\, noun:
1. An allowance of money given by a husband to his wife for private and personal expenditures."
Swoją drogą - czy wiecie może, czy wtedy takie pieniądze nazywały się "kieszonkowe"?
Offline
"Co za pieniądze na szpilki , jaka biżuteria , jakie powozy!"
"Na szpilki" - powszechnie w XIXw. używana forma określenia sum przeznaczonych na kobiece prywatne wydatki - nie tylko dawane przez męża żonie , nasz Kraszewski w powieści "U babuni" też o tym pisze - bohaterka otrzymuje znaczną sumę od tytułowej babuni w pakieciku z napisem "Dla mojej kochanej Zosi na szpilki".
Kieszonkowe - wtedy damskie suknie raczej nie miały kieszeni - chyba odnosiło się do męskich wydatków , ale mam wrażenie , że pojawiło się znacznie później .
Offline
Dzięki za info i wobec tego zwracam honor pani Trzeciakowskiej.
Okazuje się, że jestem za mało dziewiętnastowieczny :-) a Kraszewskiego czytałem bardzo mało.
Offline
Tamara napisa³:
Kieszonkowe - wtedy damskie suknie raczej nie miały kieszeni - chyba odnosiło się do męskich wydatków , ale mam wrażenie , że pojawiło się znacznie później .
Poszukałem w tekście PiP wyrazu "pocket", no i co znalazłem:
[Mr Bennet] "...would scarcely be ten pounds a year the loser by the hundred that was to be paid them; for, what with her board and pocket allowance, and the continual presents in money which passed to her through her mother’s hands, Lydia’s expenses had been very little within that sum."
Niestety, nie posiadam polskiego tłumaczenia DiU, więc nie mogę przytoczyć, jak to brzmi po polsku, ale tekst odnosi się do faktu, że pan Bennet w związku z koniecznością corocznego wypłacania Wickhamom 100 funtów będzie w sumie stratny tylko ok 10 funtów.
W tym tekście pojawia się "pocket allowance" Lidii - więc właśnie kieszonkowe.
Å‚Ä…czÄ™ pozdrowienia.
Ostatnio edytowany przez retezat (2008-08-26 20:26:37)
Offline
A czy wiecie może przypadkiem w czyim tłumaczeniu jest obecne wydanie w cyklu "Klasyka romansu" wydawnictwa Amercom dostępne w kioskach?
Offline
Z tego co słyszałem to Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, ale nie widziałem na własne oczy (nie mogę nigdzie dostać tego numeru ).
Offline
Zgadza się, Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej. Udało mi się zdobyć ten numer dzisiaj rano w moim kiosku, ale nie wiem, czy był to już ostatni egzemplarz, czy jeszcze im coś zostało...
Offline
Bardzo ciekawe to co mówicie tu o różnych tłumaczeniach. Ja czytałam tylko to pani Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, ale tak dawno, że już prawie nic z niego nie pamiętam.
Ten żart Lizzy o Bingley'u jest potrzebny, żeby uwagę Lizzy o Pemberley też odczytać jako żart. Poza tym, to bez sensu twierdzić, że się kocha bardziej niż ktoś inny. Takich rzeczy nie da się porównać. Ale można powiedzieć, że się kogoś kocha bardziej niż inną osobę. Lizzy tu żartuje z tego, że pewnie Jane musi myśleć, że Bingley jest najwspanialszy na świecie, i wszyscy muszą go kochać tak samo jak ona, ale Lizzy myśli, że Darcy jest o niebo lepszy. Angielskie słowo "love" jest znacznie słabsze niż nasze "kochać". Oni nawet mogą "kochać" czyjeś buty.
Pan Bennet jest okropny, i jeśli w ogóle coś pamiętam z tego polskiego tłumaczenia, to właśnie to, że został on przedstawiony znacznie sympatyczniej niż w oryginale. Po przeczytaniu listu Darcy'ego Lizzy zmienia opinię o dwóch mężczyznach - Wickhamie i panu Bennecie. Lizzy wiedziała jak złym był mężem i ojcem, ale nie chciała tego przyznać, bo była mu wdzięczna za to, że ją wyraźnie preferował.
Dopuszczenie córek do biblioteki, a raczej do książek w bibliotece, bo żadna z nich, nawet Lizzy, nigdy tam nie przebywa, chyba że na audiencję z ojcem, nie było żadnym pięknym gestem z jego strony. W tamtych czasach biblioteka była takim rodzinnym pokojem z wygodnymi sofami, gdzie wszyscy się zbierali razem i czytali książki, prowadzili ciekawe dyskusje itp. Sama Austen często przebywała godzinami w bibliotece brata, i pisała w listach, że wszyscy się tam wspaniale bawią. Biblioteka Darcy'ego, której nie widzimy podczas zwiedzania domu, z pewnością należy do pokojów rodzinnych (nie na pokaz), ale wiemy, że jego prywatni goście byli do niej dopuszczeni, nawet Caroline. To, że pan Bennet wyrzuca stamtąd córki niszczy rodzinę.
Zachowanie pana Benneta, które Darcy krytykował, to poniżanie jego własnej rodziny w oczach innych. On ośmieszył Mary, śmiał się, gdy Collins publicznie ośmieszył ich wszystkich na balu, i na końcu, gdy pani Bennet zmusza ich do dłuższego oczekiwania na powóz, i wszyscy stoją w holu i mają już dość, pan Bennet też jest jedynym, który się dobrze bawi. Pan Bennet, jako głowa rodziny, nigdy nie powinien był do tego dopuścić, a on nie tylko się nie przejmuje, ale jeszcze dokłada do ognia.
To, że Mary nie umie grać na pianinie, a inne córki w ogóle nic nie umieją i są źle wychowane, to wina p. Benneta. Lizzy i Jane zachowują się lepiej tylko dlatego, że bywały u Gardinerów i tam dostały lepszy przykład. Darcy słusznie zauważa podczas ich rozmowy w Hunsford, że Lizzy musiała spędzać jakiś czas poza Longbourn.
Jest bardzo wątpliwe, że Darcy kiedykolwiek polubiłby pana Benneta. Nawet w sprawie Lidii nie chciał z nim rozmawiać, tylko wolał Gardinera. A Darcy nawet jeszcze nie poznał go od najgorszej strony, czyli jego nieudolności, złośliwości i celowego wystawiania ludzi na pośmiewisko. W ostatnim rozdziale dowiadujemy się, że p. Bennet będzie przyjeżdżał do Pemberley zwłaszcza kiedy będzie najmniej spodziewany, czyli prawdopodobnie bez zaproszenia i bez uprzedniego listu, bo p. Bennet uwielbia wprawiać ludzi w zakłopotanie poprzez swoje kawały.
Oczywiście największym błędem pana Benneta jest nie zapewnienie córkom przyszłości. Nie tylko nie oszczędzał na ich posag, ale też nie zrobił nic, żeby im pomóc znaleźć mężów. Pani Bennet robi za dużo i w zły sposób, ale pan Bennet zachowuje się tak, jakby wolał, żeby zostały z nim do jego śmierci, a potem mogą, bezdomne, umrzeć z głodu.
Kieszenie - kobiety miały wtedy kieszenie, tylko że były one osobno przywiązywane do sukienki, na pasku.
"Pin money" oczywiście starczały na znacznie więcej niż szpilki. W Polsce kobieta nigdy nie traciła prawa do swoich pieniędzy, ale w Anglii nigdy go nie miała. Albo była na utrzymaniu ojca, albo cały jej majątek był przypisywany jej mężowi. Dopiero w wypadku jego śmierci dostałaby to, co zostało ustalone pomiędzy jej ojcem i mężem jeszcze przed jej ślubem (pod warunkiem, że wszystkiego nie wydał). Nic co dostała po ślubie nie było jej własnością, tylko męża. Nawet osobisty prezent od siostry. W przypadku pani Bennet jej zabezpieczenie to 5,000 (4,000 od jej ojca i 1,000, który pan Bennet zgodził się odłożyć), a roczny procent z tego, który trafiał do kieszeni pana Benneta, to 200 funtów. Jej córki nie dostałyby nic tak długo jak ona żyła. Czyli te pieniądze to to o co zadbał jej własny ojciec, a nie pan Bennet dla żony i córek. Pin money były również ustalane przed ślubem, żeby kobieta nie musiała się prosić o pieniądze na każdy drobny wydatek. Również ubrania ślubne to nie była suknia ślubna (która wtedy nie miała większego znaczenia), tylko ubrania które kobieta nosiłaby przez pierwsze miesiące czy lata po ślubie, bo czułaby się jeszcze niezręcznie, żeby prosić męża o pieniądze na takie wydatki. Lizzy będzie miała bardzo dużo, wystarczająco, żeby jeszcze wysyłać Lidii, ale to zasługa Darcy'ego, a nie jej ojca, który, jak wiemy, nigdy nic nie odłożył, chociaż jego własna sytuacja materialna była bardzo dobra.
Situation - ja bym to przetłumaczyła jako "położenie". To nie odnosi się do sytuacji życiowej Darcy'ego, tylko jak on musi się w tej chwili czuć. Bo przeszedł już wiele, a teraz czeka na wyrok.
"Elizabeth, feeling all the more than common awkwardness and anxiety of his situation, now forced herself to speak;"
Elżbieta, czując cały ogrom nadzwyczajnej niezręczności i niepokoju jego położenia, zmusiła się teraz do mówienia;
Oświadczyny Darcy'ego - on nie mógł się jej zapytać o jej uczucia bez zapewnienia o swoich. Zasada była taka, że kobieta nie powinna była nawet myśleć o mężczyźnie bez pewności, że on myśli o niej na poważnie. Lizzy pozwala sobie myśleć o swoich uczuciach do Darcy'ego, tylko wtedy kiedy czuje pewność, że jego się nie zmieniły, czyli po tym, jak przedstawił jej swoją siostrę, bo po pierwszym spotkaniu w Pemberley jeszcze bała się zaufać wrażeniom.
Ponieważ Darcy już się raz oświadczył, mówiąc jej jak gorąco ją kocha, nie może udawać, że to się nie wydarzyło. Zapewnia ją więc, że z jego strony nic się nie zmieniło i prosi ją o zielone światło. Jak tylko słyszy o jej uczuciach, to mówi jej o swoich - bardzo pięknie, tylko że my tego nie widzimy, bo Austen jego słów nie przytoczyła.
Ten fragment jest też często czytany jako pocałunek. Nie wiem, jak to jest przetłumaczone, ale "he expressed himself on the occasion as sensibly and as warmly as a man violently in love can be supposed to do" znaczy, że z tej okazji wyraził się tak czule i gorąco jak można było się spodziewać po mężczyźnie zakochanym do szaleństwa.
Offline