Wojna płci
Istnieje opinia, że każdy film jest o miłości. Nie każdy, ale ten na pewno tak. "Duma i uprzedzenie" Joe Wrighta to klasyczny przykład panteonu na cześć szlachetnych i romantycznych uniesień, o jakie dziś coraz trudniej, kiedy w XVIII-wiecznej Anglii (i całej Europie) były one czymś zupełnie naturalnym. Echa bajki o „Kopciuszku” są tu, co prawda wyraźnie odczuwalne, ale bynajmniej nie odbierają one niepowtarzalnego uroku prezentowanemu tytułowi. Bez względu jednak na „dobrą wiarę” - czyli naiwności sztuk parę - samej Jane Austen, której twórczość posłużyła za nie jeden materiał do błyskotliwej ekranizacji (wystarczy przypomnieć sobie „Rozważną i romantyczną” Anga Lee czy „Emmę” Douglasa McGratha), film Wrighta jest nie mniej wzruszającym, ciepłym i niezwykle eleganckim obrazem. Druga z kolei kinowa ekranizacja „Dumy..”, po utworze z roku 1940 w reżyserii Roberta Z. Leonarda i z udziałem Laurence'a Oliviera (Darcy) oraz Greer Garson (Lizzie), przenosi karty powieści w iście malowniczy i pełen pasji sposób. Tak zrealizowane kino, po prostu ogląda się z nieukrywaną radością.
Historia tej miłości w zasadzie jest powszechnie znana. Może nie jest w dobrym guście powoływanie się na niedawną bollywoodzką produkcję, ale już tam jakiś jej, mglisty, zarys został przedstawiony. Oczywiście nic nie zastąpi literatury, która jest źródłem zdecydowanie najbardziej wiarygodnym, ale zdarzyć się może, że akurat ta pozycja nie znalazła się na liście czytanych tytułów. Nawet sam reżyser zrobił to, kiedy przygotowywał się do realizacji powyższego projektu. Wielkie uczucia wśród podzielonych klasowo Wyspiarzy, nie są sprawą łatwą. Trudność polega na rozróżnieniu właściwych intencji. Czy chodził tylko o posag, czy jednak o serce wybranka - wybranki? Pięć sióstr Bennet ma to szczęście, że ich matką (Brenda Blethyn) jest osoba potrafiąca zadbać o ich i jednocześnie własną przyszłość. Wydanie latorośli dobrze za mąż jest celem priorytetowym. Szczęśliwym trafem w niedalekim sąsiedztwie przebywa młody i bogaty kawaler, Charles Bingley (Simon Woods). Szansa na matrymonialne szarady nadarza się też wkrótce, kiedy na jednym z balów rodzina Bennetów będzie miała okazję osobiście poznać rzeczonego pana. Towarzyszyć mu będzie jego serdeczny przyjaciel. Dumny, wyniosły i zasadniczy dżentelmen, Fitzwilliam Darcy (Matthew Macfadyen). Tymczasem Amor niemal natychmiast dosięga najstarszą z sióstr, Jane (Rosamunda Pike), która z wrodzoną sobie skromnością rozkochuje w sobie Charlesa Bingley'a. Ale „Duma i uprzedzenie” nie jest historią tych dwojga. To opowieść o równie urokliwej, co siostra, Elizabeth Bennet (Keira Knightley) i nieprzystępnym, panu Darcy. Dwoje młodych ludzi, których dzieli wszystko, jak pozycja, sytuacja materialna i osobiste temperamenty. Z jednej strony szorstki dystans jego, z drugiej radosna bezpośredniość jej. Rzecz nie możliwa? Cóż, serce nie sługa.
Wielka Brytania tak silnie rozwarstwiona społecznie, o czym pisała Austen, musiała budzić u jednych zbyt przesadne poczucie dumy i rodzic w drugich tendencyjne uprzedzenia. Na tym kontraście pisarka budowała oś dramaturgiczną swych powieści. Dziś filmowcy, w tym również Joe Wright, z precyzją i pietyzmem odtwarzają ten okres. Jednakże wciąż te obyczajowe kwestie stanowi jedynie tło do rozgrywających się na ekranie zdarzeń. Nie spodziewajmy się głębokiej próby rekonstrukcji i analizy tego zjawiska. Ono zwyczajnie jest, a sukcesem „Dumy i uprzedzenia” jest to, że Wright tę społeczną specyfikę pokazuje niezwykle swobodnie i naturalnie. Co nie oznacza, że realia czasu nie zostały odtworzone w filmie na wskroś realistycznie.
Obecna ekranizacja książki Jane Austen swój wysmakowany styl zawdzięcza dwóm rzeczom, aktorstwu i filmowej fotografii. Każda rola, bez względu na jej wagę jest zagrana wręcz koncertowo. Pierwszy, drugi plan, co za różnica. Większość kreacji sprawia wrażenie podszytych teatralności, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To trochę tak, jakby wszyscy grali na scenie przy maksymalnym skoncentrowaniu, gdyż w teatrze nie ma miejsca na duble. Niejednokrotnie sama inscenizacja niesie w sobie symptom teatralnej. Kamera stojąca w miejscu - rzadkość w tym obrazie - relacjonująca to, co dzieje na „scenie” i aktorzy dbający by nie wyjść poza kadr. Z drugiej strony niczym nie skrępowany ruch. W tym przypadku z kolei kamera podąża za akcją. W jednym ujęciu możemy przejść z jednego pokoju do drugiego, cofnąć się, zajrzeć na chwilę do salonu bądź kuchni i wyjść na zewnątrz z budynku. Sprawność i dobre oko Romana Osina (nagrodzonego na festiwalu w San Sebastian, a także British Independent Film) dają wyraźnie znać o sobie. Jego obiektyw wręcz szuka akcji, a nie tylko ją pokazuje. W dodatku Osin pieczołowicie pilnuje dbałości kadru. Wiele z ujęć ma w sobie malarską aurę. Wystarczy zatrzymać w kadrze, oprawić w ramki i powiesić na ścianie. Piękne i porywające zdjęcia.
Odrobina wytchnienia, zatrzymania się na chwilę. Takie kino proponuje nam Joe Wright. Trudno nie skorzystać, przy takiej kunsztowności. Nie wspomniałem jeszcze o wybornym występie Donalda Sutherlanda w roli ojca Lizzie. To się nazywa starzeć z klasą i odnaleźć w granej przez siebie postaci. Ostatni akord „Dumy...” należy właśnie do Sutherlanda i trudno nie ulec jego autentycznemu wzruszeniu.
Wspaniała miłosna historia pełna wrażliwości, magicznego uroku i romantycznego klimatu. Bezpretensjonalne i mimo kostiumu, uniwersalne dzieło.
Autor: Artur Cichmiński
źródło: http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=20075&sekcja=recenzja&ri=2959
Gitka, 2006-01-27 08:57:23