Duma i uprzedzenie
Słuchajcie, jest taki film z kraju, w którym powstał Led Zeppelin i The Clash. To opowieść o kasce, seksie, i pięciu pannach, głupich, naiwnych a przy tym wyrachowanych. W najbliższy weekend zapomnijcie o Jarheadzie - bo to dwie godziny oglądania kolesi obłapujących się nawzajem pod prysznicem - i idźcie z dziewczyną na Dumę i uprzedzenie.Choć może wydawać się, że Duma i uprzedzenie jest najczęściej filmowaną książką na świecie, najnowsza jej ekranizacja w reżyserii Joe Wrighta jest świeża, inteligentna i jak na zmumifikowaną szkolną lekturę zdumiewająco żywa. Panny Bennet mają błoto na butach i skromne koczki na głowie, z których zawsze wymknie się niesforny kosmyk. Wiejskie bale są hałaśliwe i tłoczne, a ich uczestnicy tańczą tak nieskładnie i topornie, jakby kroków uczyli się od cioci na herbatce, a nie u nauczyciela tańca. Raz czy dwa widzimy nawet prawdziwe wiejskie podwórko - nie sielskie, zielone angielskie pastwisko - lecz przaśne, błotniste obejście ze świnią i drobiem przechadzającymi się na samopas.
W tej wersji Dumy i uprzedzenia widać jak na dłoni, ile znaczą pieniądze. Po kroju płaszcza, sposobie chodzenia, czy nawet sposobie garbienia ramion wyczytać możemy lęk i uniżoność lub butę i dostatek. Nie sprawia to, że historia jest mniej romantyczna, wręcz przeciwnie. Gdy bohaterowie stawiają na szali swoje uczucia obok korzyści materialnych, jakie mogą przynieść im bardziej przemyślane związki - stają się naprawdę bezbronni i bliscy. Z książkowych postaci zmieniają się w ludzi z krwi i kości. Zasługa to niewątpliwa aktorów: Keiry Knightley jako Elizabeth i Matthew MacFadyena jako pana Darcy. Muszę przyznać, że do tej pory słabo kojarzyłam twarz Keiry Knightley (mimo iż grała i w Piratach z Karaibów , i Obłędzie i To właśnie miłość), teraz zapamiętam ją na pewno. Jej Elizabeth jest niezależna i uwikłana w konwenanse, błyskotliwa i nieśmiała, chmurna i dziecinnie wesoła. Największym jej atutem jest uśmiech, który pojawia się jak błyskawica i zmienia nadąsaną pannę w uosobienie młodości. Pan Darcy natomiast jest posępny i antypatyczny, naprawdę nietrudno zrozumieć niechęć Elizabeth do tego nadętego typka. Realistyczne i nieuszminkowane kadry i szybka akcja sprawiają, że film Wrighta staje się nie tylko wierny oryginałowi i historycznym realiom, ale przede wszystkim autentyczny, wzruszający i porywający wyobraźnię.
Na swoje nieszczęście tylko ekranizacja Wrighta wchodzi kilka miesięcy po wersji bollywoodzkiej - i kto widział Aishwarayę Rai wirującą wśród śpiewającego, roztańczonego tłumu, niestety porównań nie uniknie. Dla mnie już zawsze Elizabeth powinna nosić purpurowe sari i myślę, że Keira Knightley też nie wyglądałaby w nim źle.
autor: Ewa Szabłowska
żródło: http://www.europaeuropa.pl/rc/rc_0601121.php
Gitka, 2006-01-17 12:43:26